niedziela, 11 stycznia 2009

to nieprzypadek, że.

każde, każde słowo.


Że czujesz się wcale nie jak drzewo, a źdźbło trawy. I to nadłamane.
Albo płomień już zgasł, może tak jest w twoim życiu, że był wielki, potężny i nagle nic, nikły płomyk. I tak bardzo boisz się, boisz się, czy ktoś go nie zgasi.
A on przychodzi i nie gasi dogorywającego.
Nie łamie nadłamanego.
Nie krzyczy, nie podnosi głosu.
Krzyk należy do złego.
Może ty sam na siebie krzyczysz, może wrzeszczysz w swoim wstydzie, że musisz zmienić swoje życie, że musisz wstać, iść... Ty krzyczysz i zły krzyczy. A on nie.
On spokojnie współodczuwa. Mówi cicho i łagodnie. Nie do ciebie, do twojego środka.
I dostrzega w tobie tę odrobinkę dobra, której tak bardzo nienawidzisz.
I z niej potrafi wyrosnąć.

A Jordan, Jordan to nie rzeka, a gnojówka. To miejsce dla brudu, dla tego, co w tobie najgorsze.
A on? On nie patrzy z góry, gdzieś z nieokreślonych niebios, tylko stoi z tobą po kolana w gnoju.
I czuje to, co ty. I jest tam, gdzie ty. W twoim brudzie. Jest tam. Razem z tobą. I nie krzyczy.

I każdy z nas jest tym umiłowanym synem, w którym Szef ma upodobanie.

Wielki, niesamowity Duch. Człowiek, z tych ludzi, po których się poznaje. I słowa, które prócz dźwięku, miały właśnie Ducha. Miały smak i zapach, trafiały w środek. I tam zostawały coraz bardziej wypełniając to puste, co zostało po drodze.
Droga do nawrócenia czy łapanie zbłąkanej owieczki, nieważne to wcale, ważne, że droga jest długa, ale na pewno właściwa. Tylko on to potrafi. Mój mały czarodziej dusz. Największy w najmniejszym. Najpiękniejszy w pokorze. Chyba znów się zakochałam.

1 komentarz:

centauryda pisze...

słowa jak ćmy nocne - ładnie je przyszpilasz - i delikatnie, bo wciąż żyją
pisz, kobieto, pisz...