wtorek, 24 czerwca 2008

nie sypiam.

nie czuję, nie mówię, nie trwam
staram się myśleć, porządkować, wypełnić cokolwiek, zrobić, postanowić.
i tyle mnie. budzę się w południe, dnie spędzam w domu wyłącznie, odurzona trochę muzyką, trochę ludźmi, trochę szumem komputera, trochę koniecznością, trochę pragnieniami, trochę samotnością. względną, jak wszystko.
rozregulowałam już prawie całkowicie swój zegar tak zwany biologiczny, nie ogarniam godzin ani pory dnia, ostatnie trzy doby odebrałam jako mniej więcej dwa tygodnie. jutro trzeba będzie odstawić wirtual, przeczytać książkę Coelha i posprzątać na serio, a nie tylko patrzeć jak obrastam w niezliczoną ilość kartek, zeszytów, ubrań, pism, płyt, tomów. ciszy i przestrzeni. odzywają się co jakiś czas ciężkie artylerie. proszę mnie włączyć do życia, mówię do siebie, ale w środku wiem, wiem dobrze, że specjalnie z życia lewą nogą wyszłam i celowo nie wracam.
czekam na burzę.
nie lubię lata, cały rok czeka się na wakacje, żeby sobie przypomnieć, że lato to nie ta pora, że lato to okres oczekiwania na jesień, może to i dobrze zresztą, że okres odpoczynku pokrywa sie z okresem największego otępienia inteligencji emocjonalnej i wszelkiej. bez planów, z koniecznościami, droga sama wpada pod nogi.
marzy mi się, marzy mi się dom nasz letni nadjeziorny, drewno i dłuta i sierpień. bo sierpień dojrzewa na drzewach. ze trzy lata temu napisałam o tym piosenkę.

wiesz, to prawda, mam kłopoty z pamięcią, to wręcz moja największa słabość.
ale dzięki temu, że tak szybko zapominam, nieraz przeżywam z pewnym opóźnieniem wiele przełomowych i całkiem zwykłych chwil mojego życia.
docierają do mnie, gdy fizycznie jestem w stanie nadążyć za duchem.
możliwe, że za kilka lat zacznę przeżywać Ciebie całą od nowa w jakimś niesamowitym wymiarze, pojawisz mi się obrazami przez całe dnie i wszystko stanie się jeszcze raz.
pamiętasz, mówiłam Ci o tych obrazach w mojej głowie, że czasem pojawiają się niczym slajdy i przewijają, lata przewijają mi się slajdami w głowie, widzę je na chodnikach, w oknach, na trawie i drzewach.
nie da się uwolnić od życia.
każda rzecz ma swój czas i miejsce.
w tym totalnym antytrwaniu i prawdzie, w surowości i podłości najmarniejszych instynktów nadal uczymy się siebie, siebie nawzajem i siebie od środka,jest to szalenie ważne.

nie potrafię jeszcze nic podsumować.
nawet nie posprzątałam.
ale monotonnością otumaniony umysł zaczyna myśleć spokojnie, powoli, zaczyna dryfować w kierunku prawdy pierwotnej, która jest nie tylko powołaniem, ale i celem.
nie wierzę w szanownego pana profesora polonistę, nie lubię go, nie, ale tym razem miał rację.
może dlatego, że me zdążył się zastanowić.
kolejny zamknięty i otwarty rozdział.

4 komentarze:

ole' pisze...

zamknięty otwarty rozdzial mowisz? to tak jak u mnie. chociaż w sumie moj rozdział jest tragicznie niedomknięty.
zabij mnie magda proszę, błagam zabij! heh

ole' pisze...

ale ja nie chce sie juz bawic! zabieram grabki i idę.
tzn. chciałabym pojsc.

ole' pisze...

wykopię sobie grób co ty na to?
wielokropek.

ole' pisze...

ja nie troszcze sie o trumne. a grob wykopie zeby sie zmęczyc. jak sie zmęcze bedzie mi sie lepiej spało.