sobota, 21 czerwca 2008

Lato.

Pół pierwszego dnia.
Cała noc przed nami.
I wieczór. Którego się może tak bardzo nie pragnie, bo ile się nie zobaczy, ale na który się czeka, bo to może już ostatni.
Mi się takie lato szalenie podoba.
Trudno przyznać, ale właśnie takie się marzy.
Pochmurnoszarociepłe, ale nie deszczowe.
Dużo mgły, dymu, granatowej szarości.
Swetrzana pogoda.
Nie do rozumienia.
Niczego rozumienia.
Nastawiona jestem egocentrycznie, może skrajnie, może jeszcze nie, ale tego potrzebuję, jeśli tak jest.
Uczę się człowieka w jakimś kolejnym szalonym znaczeniu.

Brakuje mi jakiejś gry komputerowej. Ale ja przecież nie gram w gry komputerowej.
Brakuje mi czegoś, kogoś najważniejszego.
Bo sens się wykrusza. Sens czekania, poświęcania, oddawania.
Bo mnie już nie ma, już jest ktoś inny, ważniejsze sprawy, inne elementy układanki.
Dlaczego się nie dziwię?
Kolorowy pajacyk leży na podłodze i co rusz podnosi go ktoś inny. Wciśnij prawą rączkę, zaśpiewa Ci ładną melodię. Wciśnij lewą, zaśpiewa inną. Przyciśnij brzuszek, powie kilka słów w odpowiedniej kolejności. Ma sporo opcji, które na początku tajemnicze, fascynują i bawią, potem wszystko jest oczywiste. Ile można słuchać w kółko tych samych melodyjek? Ale szkoda wyrzucać, za ładny, za ciekawy. Połóż go na ziemi i idź dalej, zaraz podbiegnie kolejne dziecko, zachwyci się pajacykiem, potrzyma przez chwilkę. Może miesiąc, może rok.
Teraz pajacyk czeka.
No już, ruszaj, może być Twój. On też się rozgląda, na pewno Ciebie widzi.

Ale teraz, Pajacyku, chyba trzeba wyruszyć. W wieczór. Który minie, jak każdy inny.
A być może jest ostatni.

Brak komentarzy: