niedziela, 23 marca 2008

Zmartwychwstał!

Na mojego dziewięćdziesiątego posta.
Kolejny znak.
Ciągle znaki.
Ciągle cuda.
Byle nie wątpić, byle ufać, byle iść...
I prawdziwie powstał z martwych.
Słowa.
On ŻYJE, autentycznie ŻYJE, a my szaleńcy jak Paweł wrzeszczymy ile się da, że żaden krzyż nie znaczy śmieci, bo śmierci nie ma!
My wstaniemy. Wstaliśmy już z grzechu, smutku i upadku. Wstaliśmy z ciemności i z głupoty.
A przed nami jeszcze większa ciemność, jeszcze dotkliwsza głupota, jeszcze dziksza naiwność.
Jesteśmy prochem.
Prochem powstałym z Miłości. Wszechmiłości. Z Miłości, na którą nie ma słowa, Miłości przed i zawiecznej, Miłości, której nie wyrazi nawet dźwięk, bo tylko Ona sama może Siebie Wyrazić.
Czym dla mnie jest Zmartwychwstanie?
Z ambony kościelnej padło kolejny raz to samo pytanie.
Czym dla mnie jest Zmartwychwstanie...
Dziewczynka zadumana, siedzę i myślę. No czym jest? Jest...
MIŁOŚCIĄ.
Czystą MIŁOŚCIĄ.
Niewysławialną, niewydźwięcznialną, niewyobrażalną, przenajmiłoserniejszą (jeśli już mamy osiągnąć pełnię słowotwórstwa), ponadpodziałową, ponadwszechrzeczną.

Pan zstąpił do mojego piekła i zbawił mnie. Wymagał tylko jednego. Mojej chęci. Mojego pozwolenia. Ufności.
Pan zesłał mnie do piekła, by móc mi ukazać pełnię Swojego Zbawienia.
MIŁOŚĆ WYZWALA.

20:37.
Dawno nie było już 37.
A ja podświadomie czekając na znak, niewierząca, zerkam na zegarek.
Ciągle muszę się uspokajać.

Wiara niedojrzała, tak bardzo niedojrzała. To moje odkrycie na Święta.

Święta Błogosławiona Miłość.

W tamtej chwili, w tamtym, jedynym możliwym miejscu (dlatego tak bardzo chciałam tam być) otrzymałam Odpowiedź, w której zaistnienie ślepo uwierzyłam, może tylko ślepo zaufałam.
Otrzymałam ją od Niego, to tak oczywiste, choć tylko w momentach, gdy mówi, gdy ogarnia.
Teraz chwiejnie staję na nogi. Bóg tak powiedział. Mam prawo iść. Mam obowiązek. Iść. Drogą powołania.

Mój spokój z drutami i włóczkowym szalikiem (kochane dwuznaczności), spokój z kanonami Taize na flet i gitarę.
Spokój ulatujący i przysiadający na oknie, złap mnie...
Spokój myśli układania.
Dwa skrajne nieprzypadki z identyczną przyczyną. Patrzenie przyczynowe. Powracanie. Odchodzenie. Ucieczka. Obok. Na jednej drodze. Nie, ucieczka to zbyt drastyczne słowo... Odzwyczajenie.
Kiedy kończy się jedno uczucie, trzeba zbudować inne, nowe, zupełnie od początku.
Co chcę czuć?
Odrzeczywistnienie. Odmyślenie.

On ŻYJE (choć czasem i żuje, bardzo kochamy słowa, my-grafomani) i to jest najważniejsze.
To jest ŻYCIE.
PRAWDA.
DROGA.

Prawdziwe Życie. Nie udawane. Nie pozorowane. Prawdziwe, najgłębsze, odprzyczynowe.
Droga Życia. Nie ucieczki, zabawy w chowanego, słomianego zapału. Droga powołania, świętości, doskonalenia.
Życie Prawdą. Nie wyczytana w gazetach i usłyszaną od innych. Życie prawdą najgłębszą, jedyną indywidualną, życie Prawdą Zbawienia.
Zatoczony krąg w kształcie wstęgi, nieskończoności.

Tyle ode mnie.
Banalnie, tak, banalnie. Ale by być odkrywczym można tylko odtwarzać, zwłaszcza na tym obszarze.
By tylko trochę niebanalności tknąć, rzucę obrazek znaleziony ostatnio gdzieś na skraju dysku osobistego.






ALLELUJA!

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

powiedz mi co jest takiego w liczbie 37, która od ok listopada mnie ciągle prześladuje