00:00.
Równo o północy weszłam do domu.
Gdy po serii krótszych dźwięków w radiowej Trójce nastąpił ten najdłuższy obwieszczający idealną godzinę, otworzyłam drzwi.
Tata śmiał się, że symbolicznie. Równo z końcem świąt. W bezdzień i beznoc.
A niebo jest jasne, jakby odbijało śnieg.
Czy będzie koniec świata?
Myśli myśli myśli.
Dźwiękowy kołek w środku głowy.
A potem wszystko się kręci.
Jakby dłużej wsłuchiwać się w ten sam rytm, jednostajny, prosty, z kręcenia wyłoniłaby się ciemność i byłoby źle.
Nadwrażliwość.
Ponaddźwiękowe przewrażliwienie.
Dlaczego on śpiewa, jeśli nie jest szczęśliwy? Dlaczego on niszczy się muzyką? Nie pojmuję, jak można pogrążać się w czymś stworzonym z bólu. Autodestrukcja doskonała.
Im dalej tym bliżej.
Przecież muzyka daje szczęście. Leczy. Tak, powstaje z bólu, ale żeby leczyć.
A ludzie kochają taplać się we własnym błocie.
Gdy mówię, że jest źle, to po to, żeby ktoś mógł współodczuć i zmniejszyć mój ból.
A on mówi, że jest źle, żeby się pomoczyć w osobistej beznadziei. I tak nic mu nie pomoże, nikt go nie zrozumie.
A on nie zrozumie, że nie o to chodzi.
Nawet nie znam jego nazwiska.
Ale znam jego odbicie w mnóstwach indywidualności.
Słowa, słowa, słowa.
Godzenie własnego Tu i Teraz z rzeczywistością.
Katharsis?
Nazywaj rzeczy po imieniu a zmienią się w okamgnieniu.
Tak, to zdecydowanie dziś do mnie.
Jem czekoladowego zająca.
Rozmawiam.
Myślę.
Jestem.
Nie ma mnie.
Myślę.
I tak cały bezczas, piekielny błogi bezczas.
Ruszcie księżyc kolanem!
Mamo, oglądaliśmy film z Johnym Deppem i był taki....
krwawy.
Poszukiwanie nowych słów, odczuć, wyczuć, porozumień.
Siebie poszukiwanie.
Nie-siebie.
Tożsamości, powołania, historii, bytu, miejsca.
Ludzi poszukiwanie.
Moje lustro wgapia się we mnie ciągle zadając nowe pytania i ciągle bezczelnie się śmieje.
Tak, to prawda Braciszku, jesteśmy lustrami.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz