środa, 26 marca 2008

nie bardzo ja jestem w sobie.

Na dłoni, w której zwykle trzymam pióro widnieje duża litera 'P'.
Na dłoni, do której zwykle przerzucam paletkę od badmintona, żeby nie przemęczać jednej ręki, widnieje litera 'L'.
Stąd wynoszę, że jednak jestem kobietą.
Bo mężczyznom nie zdarza się pokazać prawego górnego rogu mówiąc, że w lewym.
Jakoś straciliśmy za to punkt w cudownej Familiadzie z języka polskiego na temat form wypowiedzi.
Ale i tak mieliśmy ich 18. I obiecane piątki. Och, och, pierwszy raz w tym roku rozmawiałam z naszymi chłopcami! I obiecali postawić mi piwo!
Tylko czekolady to już nie...
Chyba im nie ufam.

Zresztą, czy można ufać komuś, kto bawi się oryginalną zapalniczką jakiejś snobistycznej firmy, którą kupił za dwieście złotych?
A może za dwadzieścia, tylko źle usłyszałam.
Ale to chyba bez różnicy. Ważne jest spojrzenie pełne uznania i równie snobistyczne pokiwanie głową.

Tyle z rzeczy całkiem poważnych.


Z rzeczy niepoważnych, udało mi się zasnąć wczoraj. A przed chwilą pewien intrygujący człowiek dał o sobie znać komórkowym sygnałem. I jeszcze raz. Bardzo mnie zawsze ciekawiła ta osobowość. Gorzej, że ciekawość potem nieco okazała się zgubna w innej relacji.
Widać, tak miało być.

I dziś rano zastanawiałam się dokąd idę.
Być może wracałam z Paterki, bo byłam niewyspana.
Być może szłam na Rezurekcję, bo było wcześnie.
Ale raczej na Roraty, bo śnieg pod butami przyskrzypiał.
Dopiero w szatni niejasno do mnie dotarło, że chyba inny był cel mojej wędrówki.

Ale w autobusie pytałam, czy znają kogokolwiek szczęśliwszego ode mnie. I nie znają! Mimo wszystko, ciągle jestem szczęśliwa.

Śnieg jest piękny i strasznie cieszący, nie wiedzieć czemu zachwyca okrutnie. Jak białe płatki wiosenno-letnich jabłoni. Pochłania się wzrokiem czysty śnieg, uśmiecha do śniegu. Może to sen. Jutro zniknie.

I dziwne spotkania po drodze. A może nie tyle dziwne, co skumulowane. Czasem tak jest, że nie chcę nikogo spotykać po drodze. Nawet zwykle tak jest. Nie lubię wysilać się na mówienie o niczym, zwłaszcza głową w tysiącach małych spraw. Ale dziś widać spraw nie było za wiele, bo kalejdoskop doprawdy przewinął się na jednym przystanku.
A potem zapadło Ja i ciągle trwa. Nie potrafię żyć z godzinami. Z cyferkami podwójnymi na wyświetlaczu komórki, z tykającą wskazówką. W rzeczywistości nieustannego JEST.

Muzyka uwalnia i unosi gdzieś ponad słowami (dlatego tak opornie dziś pojawiają się i niechętnie i w sumie wcale nie są ładne ani urokliwe). Siedzę z kubkiem herbaty obok rudowłosego Raskolnikowa i śpiewam i nie ma mnie.
To jedna z chwil tak idealnie zawieszonych w bezczasie (jedna? przecież było ich mnóstwo, a wszystkie takie same, z tym samym kocem, z tym samym kubkiem herbaty, z tą samą muzyką), że nie potrafię jej określić w jakimkolwiek momencie.
Ja, Raskolnikow, zbrodnia, noc, białe światło szabasowych świec, szaleństwo zupełnie na nowo odkryte i tyle rzeczy, tyle...
słońce, ludzie, a może to było przed wakacjami, a nie we wrześniu?

jak ciepło było... jak pyszna była herbata z różą i hibiskusem, jak bardzo zaskoczyła nas burza, jak niesamowite było tamto spotkanie i czarny kot.
dwa rowery, jeden czerwony, drugi z koszyczkiem.

mimo wszystko, wrócę. tak, wrócę. wrócę, tak.
tylko świat mi proszę zatrzymać.

kończy się marzec, kwiecień przyjdzie może wiosennie (o 22:22 w końcu dostałam smsa, znaki, znaki), maj trzeba będzie szybko nadrobić (znaczy przebiec, nie inaczej) a w czerwcu odliczać dni. chyba coś ważnego umyka, ale tak zawsze, przez cały rok.
najtrudniej będzie powiedzieć, że się idzie. ale wszystko czegoś uczy, nie tak?

i tym sposobem zakończyłam posta, który nieco wymknął się spod kontroli, jednakowoż zdążyła uciec moja wierna czytelniczka, którą z racji wyczerpanej cierpliwości tulę Tu i Teraz, gdy to czyta.
(ot, wyrwał się taki mały osobisty akcencik)
pora wrócić do Początku, bo końca samoistnie sprowokować nie można.

pokój.

Wszyscy jesteśmy przechodniami.

Brak komentarzy: