niedziela, 3 lutego 2008

Nurkując w przeszłość.

Czy raczej taplając się w przeszłości.
Porządek jest potrzebny. Jest potrzebny pracy. Wszystko trzeba jakoś układać.
A tu namnożyło się sporo rzeczy leżących ot, po prostu, bo nigdzie nie było miejsca.
Słońce, wiatr, Pat Metheny u boku, trzeba się poukładać, jeśli czas dziś na projekty. Praca konieczna.
Stał się już cud znalezionych słów anielskich. Czekały trzy miesiące na właściwy moment, cały czas świdrując w świadomości 'jesteśmy...znajdź...wyjdziemy na światło...przyjdzie czas.....'. I nastał. Dziś. Idealnie. Wstęp.
Przekładając torby i plecaki w miejsce najmniej widoczne, natknęłam się z kolei na pamiętniki. Odrzucając przeszłość, lubię wracać do słów z przeszłości, nawet jeśli się ich wstydzę, nawet, jeśli są najbardziej naiwne i głupie. W słowach tylko wiem, że składam się z całości.
Różowy włochaty notatnik. Kiedyś ulubiony. Żal wyrzucać. Kartki są czyste. Może Ani się spodoba. Drobna oczywistość.
Dalej, bez kłódki już, ale pamiętnik. Nici, kiedyś bardzo modna firma. Niesamowite. Znalazłam zapis burzliwego okresu dojrzewania. Huśtawki emocjonalnej, poczucia wyodrębnienia, kłopotów w relacjach i szkole. Każdy to przechodzi. Jakieś myśli o bezsensie istnienia, skrajne fascynacje, wyolbrzymianie najdrobniejszych szczegółów. Uśmiech. Patrząc na datę, ile miałam lat? 9, 10?
Niektóre kartki mogłabym podrzucić znajomym ze szkoły.
I nie lepsze czy gorsze, inne tylko. Ważna prawda.
Mogę rozumieć, i pewnie to jest sens istoty, którą ktoś nazwał kiedyś 'piekielną naddojrzałością'.
Przyzwyczajenie. Ale cały czas mam problemy z akceptacją siebie. Tylko potrafię już wierzyć, że nie istnieją. Ciekawy krzyż przypadł mi w udziale. W pewnych sytuacjach nie pozostaje nic innego, jak czekać.
Jakby chorobą było nieprzystosowanie.

Myślę, że nie ma szczególnej wartości powyższy zapis. Po prostu chciałam zatrzymać chwilę.

Nie wiedziałam, że w Kęble siedzi obok mnie Anioł. Modliłam się, żeby nie czuć, pamiętam. Walczyłam z łzami pytając o sens. Po co czuję, skoro... Ale może to nie miejsce. Może to nie czas na te słowa.
Tylko płomyk świeczki wyginał źdźbła trawy uparcie podpalane. To był pierwszy cud, jaki stał się dla mnie w huraganie pytań, otulił i szepnął: ma sens. Poczekaj.
Potem jeszcze wiele razy musiał się przypomnieć i stać na nowo, za każdym razem inaczej, ale zawsze cud. I jeszcze nieraz będzie musiał się wydarzyć, by odpowiadać na kolejne kłujące pytania.

Dziwne sny przychodzą do mnie w nocy.

13:13.
Zabłąkane w umyśle czwarte piętra.
Wracamy do dizajnu. Przekleństwo geniuszu. Antonio Gaudi, najmilsi. Czasem człowiek rodzi się artystą, czasem szatanem.

Brak komentarzy: