Skąd się bierze, jaka jej specyfika, skąd w ludziach. Skąd czasem geniusz jej. Dlaczego i po co.
Drążyłam. Myślałam. Odkrywałam.
I stało się.
Dziś pierwszy raz w życiu byłam bezinteresownie złośliwa.
Odruchowo, bez zastanowienia, uderzająco. Zaskakujące. Ja?
Dobre podsumowanie drążonego tematu. Autopsja.
Że przyczyna?
Przyczyna tkwi, widać w człowieku. Powody złośliwości. Smutek gdzieś w sobie ukryty, jakaś rana, niepogodzenie, bunt, rozczarowanie. Wszystko skrzętnie skrywane wyjawia się w najdrobniejszych gestach. Ale nie ja, ja potykam się i nie mam siły, ale nie przekładam nigdy w taki sposób.. Może sytuacja. Może wahanie. Może dość, dość czekania.
Nie...
Po prostu spodziewałam się innej odpowiedzi na moje pytanie.
Tylko i aż.
A najlepszą obroną, zwłaszcza przed bólem, jest atak.
Dlatego też jestem potencjalnym mordercą. Ciało jest posłuszne, ciało wie, jak należy się zachować. W obliczu zagrożenia, kręgosłup zawsze staje się prosty, twarz spokojna, kroki pewne, dłuższe, męskie, jednak wygląd zawsze przysposabia do odbioru szaleńca, stąd jestem spokojna i nie boję się. Mój strach maleje, gdy wiem, że cały świat boi się mnie o wiele bardziej, niż ja mogłabym się go bać. Tylko serce czasem zaczyna się obijać o uszy i dusić, ale to tylko w dzień, i tylko gdy jest ich dużo. Zwłaszcza, gdy z pewnego punktu widzenia powinni być do mnie podobni.
Modliłam się przecież jeszcze. I ogromnym zaskoczeniem stały się własne słowa, które się wzięły przecież nie ze mnie.
'Proszę, podaj mu dłoń. Jeśli zechcesz, nawet moją!'
Śmiech.
Dużo śmiechu.
Pod skórą lęk.
Zmiłuj się Boże nade mną. Przywróć mi radość z Twego zbawienia. Nie odrzucaj mnie od swego oblicza i nie odbieraj mi świętego ducha swego!
A może to tylko zmęczenie. Może to tylko słoń niewdzięcznik i brak ogrzewania przez pięć godzin w jednym miejscu. Może za mało snu. Może za dużo wyrzutów bez powodu. Przejmowania odpowiedzialności. Unikania jakiejkolwiek zależności. Ból, że wymagam, a nie potrafię. Może tylko. Ale przecież inni mają znacznie gorzej.
Wyciszam.
Ucisz serca.
Kto przysłonił te księżyce nad dachami mądrą głowę miał.
Światło jest piękne. Światło jest cudem. Światło jest tworzywem.
Po chodnikach chadzają ludzie. Chadzają w parach, trzymają się za ręce, śmieją i całują. Wszędzie.
Przyciągają wzrok, sami dla siebie są niespodzianką albo oczywistością. Zazdrosne spojrzenie wymyka się spod myśli, ale lepszy smak ma to, na co się czeka. Albo nie ma go wcale. Jednak wiara. Czyni cuda. Wystarczy wierzyć.
Ale czasem chadzają też sami. Przytrzymują czapki, by wiatr ich nie zwiał, chowają dłonie w kieszeniach, bo rękawiczki zostawili w domu. Są zawsze pół kroku do tyłu, zawsze pół kroku za Tobą, nawet, gdy idą obok, albo nawet prowadzą. Czasem marzną. Nucą pod nosem nieznane melodie i obserwują. Nikomu nawet nie przyszłoby do głowy, że są sami. Mają siebie. I to wydaje się oczywiste i zwykłe. Po co mu ktoś do pary, gdy sam może sobie wystarczyć? Przecież się śmieje. Przecież żartuje. Przecież go nie obchodzą inni ludzie. Przecież nie czuje, nie widzi, nie rozumie. Jest zajęty i ma własne życie.
Chyba tylko naiwny mógłby pomyśleć, że chciałby się nim z kimś podzielić..
Odkąd piszę, spojrzałam dwa razy na zegarek. Raz o 23:23, potem 00:00. Cały czas próbuję zauważać. Niezwykłość nie powinna nigdy stawać się normalna i codzienna. Drugi człowiek nigdy nie powinien stać się oczywisty i przewidywalny, nieważne, ile się go zna. Nigdy nie można też zwątpić w możliwość zmiany. Trzeba nieustannie odkrywać i cieszyć się każdym najdrobniejszym stworzeniem. Każdym. Bo jak się przegapi, można kiedyś bardzo żałować.
Świat wymaga zachwytu.
Prawdziwy świat.
Nieokaleczony świat.
Zachwyt jest jedyną postawą. Czarne cienie drzew. Gałązka z martwej natury oparta o ciąg Fibonacciego. Przenikanie światła, złote prostokąty wyakcentowane bielą. Budynek? Też można. Noc rozbielona przy horyzoncie. Delikatna skóra słonia. Uśmiech ludzki w najmniej spodziewanym momencie. Deszcz padający tylko na plecy. Dźwięki słów. Zapis doskonałości. Nuty najbanalniejsze najtrudniejsze do odkrycia. Miłość ponad wszelkimi podziałami.
Fotografia i talent.
Jakimś cudem zostałam modelem, tym razem Makabrycznym. Za każdym razem jest to dla mnie zupełna nowość. Nigdy chyba fotografia nie stanie się moim udziałem. Ale być. Światłem zapisanym.
Nawet tutaj muszę wspomnieć, że przeskoczył mnie geniusz Makarona.
I nawet nie będę gołosłowna.
Z zastrzeżeniem niekopiowania. Gdzieś się jeszcze pojawią.
Makabrycznie autorskie.

Ps. Przypomniałam sobie, o czym jeszcze chciałam napisać. Mianowicie, że wracając do domu noc uderzyła mnie w twarz pewnymi prostymi skojarzeniami. Tam, przy brzozach grałyśmy razem w gumę, tam chodziłyśmy na spacery.
Postanowiłam nie zawieszać więcej w powietrzu bezsensownego pytania o to, gdzie się podziało dzieciństwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz