Wyrwane z rzeczywistości.
Nierealne.
Ciche, spokojne, nocne. Czeka i trwa mimo wszystko. Otulone mrokiem. Spowite mgłą.
Stoję nad nim i patrzę.
Już nie patrzę, już staję się obrazem.
Zachwytem.
Spotkałam bratniego ducha. Poznałam go po drugim spotkaniu spojrzeń. Był mniej więcej w moim wieku, tak wyglądał. Nikt nigdy nie spojrzał się drugi raz, jak mam w zwyczaju patrzeć. I nagle on. Nigdy też go nie spotkam więcej, ale dziś byłam tam właśnie po to.
I po spokój.
Nie ma nic lepszego od nocy otulającej, przenikania dźwięku i drogi. Przed siebie, kierunek niezmienny. Powoli otwierając oczy na świat. Na gwiazdy. Na drzewa. Potem zachwyt staje się magiczny.
Dlaczego od małego wpaja nam się strach przed samotnością w nocy?
Dlaczego każdy, kto mnie mija, musi mieć złe zamiary?
Schodzę z drogi, udaję, że mnie nie ma. Niech przynajmniej oni się nie boją. Wpojonym strachem.
Jest zachwyt i ja jestem.
Jest magiczne miasteczko pogrążone w półśnie, migoczące miodowym światłem.
Raz przechodziliśmy przez nie. I te świeczki w oknach, lampki podstępne, absurdalne.
Ale lepiej patrzeć na dachy. I marzyć. I nasycać się na kolejny czas.
Słuchać.
Muzyka ponad czasoprzestrzenią.
Balansowanie na krawężnikach.
I co krok udowadniam sobie, że idę po coś innego.
Co krok nowe rzeczywistości wyrastają spod balkonów.
Gdyby tak móc iść przez całe życie i z każdym krokiem uwalniać od kilku poprzednich...
Mam marzenia na nowe sny.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz