Chyba układam jakoś wartości w swoim życiu.
Jest jedna wartość stała i zawsze na pierwszym miejscu.
Bóg.
A potem nie ma nic.- tak chyba napisałam kiedyś gdzieś nawet.
W sumie całe to zastanawianie wyszło z teatru. Bo teatr nagle przestał być najważniejszy. Nagle to tylko wartość, jak każda inna, ja żyję, a on obok, osobne istnienie, w którym tylko jestem. Może aż. (Akceptacja w tle.)
Bo jak to jest... Że od zawsze szukam wciąż od nowa i zawsze odchodzę. Bo coś się wypala.
U hipisów się wypaliło.
W harcerstwie się wypaliło.
W Odnowie się wypaliło.
W chórze gospel się wypaliło.
Zawsze z inną częstotliwością.
W działalności harytatywno-szkolnej się wypaliło.
W różnych ludziach się wypaliło.
W pisaniu się wypalało nieraz.
W różnych zespołach, składach, tworach.
A w teatrze się wypala. Ale tego nie chcę, tak bardzo nie chcę. Jeszcze nie wątpię, jeszcze tylko nie rozumiem, ale już nie myślę, może uciekam po trochu.
Robię, jak mówisz. Jestem, po prostu, tylko. Może nie czekam. Może tylko trwam.
Pasja... Przecież moje własne słowa. Pasja... Czym jest pasja? A jeśli nic nie zostanie?
Myślę o muzyce. Tyle zwątpień, rozgoryczeń, może łez, a cały czas jestem, cały czas się pali. Czy to jest pasja? Jeśli zmuszam się tylko do nauki, jeśli zupełnie nie mam ochoty na kursy do Krężnicy na pięć godzin teorii, jeśli jestem już zmęczona graniem, a niekiedy zupełnie zapominam... Czy to właśnie jest pasja? Że robię coś mimo wszystko, niezaprzeczalnie, że to już rytm życia... Przecież gdy śpiewam, kocham to. Nieposkładanie. Dlaczego nie potrafię stwierdzić, czy odnajduję się w muzyce, przecież już tyle nut, tyle uczuć, egzaminów, tyle czasu (to tylko słowo), a po prostu jest. I ja jestem. Wstaję, upadam, gram. Nie istnieję bez instrumentu, bez odkrywania, bez ciągłego przed siebie...
Sztuka. Grafizowanie. Malowanie. Tworzenie. Składanie. Rzeźbienie. Kolejne wartości na szczeblu pasji. Wyzwania, bo najważniejsze u mnie, tak mówiła pani psycholog.
Godziny nad kreskami, nieznośne godziny. Brak chwili na zrobienie czegoś porządnie. Wykłócanie ocen. Pytania bez sensu. Kaleczenie uczucia w tworze. Noce, gdy chce się coś wypowiedzieć narzędziem, a się nie umie. A jednak, ciągle dalej.
A jednak, w całym zmęczeniu, niemocy, bezsilności i złości, kocham to wciąż nieustannie.
Gdy oddaję kolejny projekt na czwrókę, ale ze świadomością, że potrafię dużo, dużo więcej. Że myślę już odrobinkę inaczej. Że rozumiem troszeczkę bardziej.
Pisanie. Litery. Słowa. Co jakiś czas rośnie i wybucha, pisanie akurat jest czymś zupełnie niezależnym, wybitnie indywidualnym, wyłącznym...
Trudno wykreślać pasje, gdy całe życie jest nieustannym wchodzeniem w głębię każdej możliwości.
Czy ludzi można nazwać pasją?
Ach, ludzie. Tak bardzo ludzie. Na wskroś ludzie.
Przeczytałam wczoraj w nocy wszyskie smsy, jakie zostały mi w skrzynce z ostatniego roku.
Skrzydła mi wyrosły.
Ognik w sercu coraz większy wyrasta i płonie, płonie coraz silniej.
Bo za co to wszystko. Jeśli ja z tych najgorszych. Z tych, co nigdy nie zadzwonią. Życzeń nie wyślą. O urodzinach zapomną. Na spacer nie wyciągną. Nie wpadną, nie zabiorą. Nie pocieszą.
A oni są. Trwają. Akceptują, mimo wszystko. Są, mimo wszystko. Nawet na przekór.
A ja jestem szczęśliwa, po prostu, jak nigdy. Widzę siebie w miejscu, w którym powinnam być. Bo skoro już muszę tu być, to to miejsce jest właśnie najwłaściwsze.
Lustro ciągle się uśmiecha. Słów ciągle brak.
Miłość. Więzi. Jest ja i jest świat. Jest muzyka i jest życie. Są ludzie i tylko ludzie. I mnóstwo uczuć nienazwanych i wyrazów bez wyrazu.
Przyjaźń nienazwana, to znaczy prawdziwa, jedyna, spoza, z pomiędzy.
Trwają tak tylko rzeczy, które mają jakiś związek z wiecznością. Silny związek. Może trwać i nie upadać tylko to, w czym żyje Duch.
A w nas żyje. My jesteśmy modlitwą. My jesteśmy absurdem.
Wystarcza mi wiara w sny i obecność.
Czasem powiesz mi cichutko, że wierzysz w mój bezsens i wiesz, że czas pokaże.
Ciągle przełamuję się na nowo.
Wietrzne zmiany.
Oprócz piękna wszelkiej istoty, odkrywam w sobie coraz więcej. Przyznaję się do siebie po kawałku coraz bardziej.
Nawet, gdy nic nie wiem i nic nie rozumiem, jakiś cel w tym musi być. Ponad wszystkim.
Prawda?
Jakaś sprawiedliwość musi spełniać się powoli i bezbłędnie.
Zakochani sobotniowieczornie.
Złapałam dziś Dom, idąc do Ruty. Powiedziałam Mu, że skoro Sam wkopał mnie w to wszystko, to oczekuję, że poprowadzi. Nareszcie we właściwą stronę. I nareszcie z powodzeniem. Wierzę w pomyślność Twoich Dróg, Boże.
Wierzę, że skoro spotykamy się na Drodze do Ciebie, łączysz nas inaczej, już nie jak przypadki, choć może takie wrażenie sprawiamy.
Co ja tutaj robię.
Codziennie.
Wszędzie.
Skąd i dokąd idę.
Dlaczego spędzam pisząc to kolejną godzinę zastanowień, jesli tyle czeka.
Może to ważne.
Na pewno coś łamie się i coś następuje, w swoim czasie, powoli, potem będziemy się określać.
Niewysłowiona wdzięczność.
Miłości wystarczy kropka.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
Cudowny blog! (mnie osobiście wprawił w zdumienie) Taki pełny przemyśleń..
Gratuluje!! Pozdro!
"czym jest pasja?" ... ja nie wiem, ale chyba jest czymś, co w nas po prostu tkwi. ale chyba tak na dobre daje znać o sobie później. nie trzymaj na siłę, bo będzie się wyrywać. poza tym... zawsze można rozpalić na nowo, tak mi sie wydaje. mocno eksploatowane pole uprawne też musi jakiś czas poleżec odłogiem, ale to nie znaczy, że już się do niczego nie nadaje. przeciwnie - zbiera siły, odradza się. pozdrowienia
Ja się tak wypaliłam w tańcu towarzyskim... na początku tak mi się chciało albo po prostu uważałam, że mi się powinno chcieć bo skoro chodziły moje przyjaciółki to ja też powinnam. Chciałam z nimi spędzać czas przynajmniej 2 razy w tygodniu po 45 minut... W końcu zainteresowanie tańcem towarzyskim minęło i próbowałam sobie znaleźć co innego ale po długich poszukiwaniach znalazłam nic, no prawie nic.
Tak jakoś wyszło że się znalazłam w scholi i z tą przyjaciółka od tańców i jeszcze paroma innymi osobami. Jak narazie nie czuję się wypalona, znudzona itp. To chyba dobrze ?
Pozdrawiam i do jutra :D
Prześlij komentarz