sobota, 15 grudnia 2007

Muzyka leczy. Boję się. I sklejam.

Budzik zamordował kolejny sen dzwoniąc punktualnie o 8.00.
Wystarczy otworzyć oczy, by pojąć- nie jesteś tu dla siebie.
Śieg opada na ziemię, a ja razem z nim. Już wiem po co pada. Na ścianie szkoły ślady śniegowych kulek, pewnie chłopcy zakładali się, kto dorzuci wyżej. Nie pytam, nie czekam. Gram. Przecież to kocham. Miłość nie może mnie zniszczyć.
Ale głęboko też wierzę, może znów na nowo, w sens, w brak bezcelowości każdego kroku. Może po prostu jestem trudnym człowiekiem. "Trudny" ma w sobie ogrom wieloznaczności. Tak naprawdę, nigdy nie chciałam być "trudnym", chciałam być "indywidualnym", ale trudnym się po prostu jest, nie potrafię nic więcej powiedzieć. Nigdy nie zazdrościłam swoim znajomym, bo ciężko ze mną żyć. Nieczęsto się do tego przyznaję, ale wiem to. Taki mały akt pokory. Jak to, że przed chwilą pobiegłam po bułki bez marudzenia.
Więc pada śnieg, zapominam, znów płonie ogień w moim sercu, zmalałam do właściwych rozmiarów i wstydzę się zgaśnięcia. I przepraszam za nie. I zaczynam się świecić, mówię cichutko.
Faun pokazuje mi płonącą zapałkę.
-Popatrz-mówi-to jest człowiek. On płonie, ale ktoś musi go zapalić. -Spójrz- Faun pokazuje mi ludzi-to jest ktoś, kto zapala zapałkę.
Wchodzimy do kościoła, przy którym Faun zwykle grywa, gdy zarabia na nałogi.
-Zapałka nie zapala się bez źródła. Trzeba otrzeć ją o draskę, albo odpalić od innego płomyka. Jakby nie było, On jest źródłem-Fan wskazał na krzyż. Uklękłam.
Obok mnie po chwili stały wszystkie moje Anioły.

Zamknęłam futerał i uśmiechnęłam do profesorki, której pozwalam na wszelkie szaleństwa, podziwiam ją dziś, jak nikogo innego na świecie.
Na ścianach słowa.
Wychodzę na śnieg z zabłąkanym uśmiechem. Z kolejnym zachwytem. Na ścianie.
"Wszystko znosi. Wszystko przetrzyma. We wszystkim pokłada nadzieję."


15.12.07

Brak komentarzy: