Świat jest mały.
Przypadków nie ma.
A Lublin to taka mała wieś.
Relacjonuje radosne dziecko witając nowy dzień.
Droga przenikliwie się układa, urywki rozmów, pieklielna naddojrzałość, naiwne ufności, pobądź ty trochę dzieckiem.
Zatem, już z całą pewnością mogę wykrzyczeć, że zawsze będę dzieckiem! Zawsze!
Jak jestem teraz.
A na siłę nie stanę się nikim, najważniejsze, to być sobą.
Pozytywni ludzie.
KULowska, duszna salka z ołtarzem tajemnym.
Nieco ciszy złapałam między ściany.
Troszkę głupio śpiewać mi było przy człowieku, który ukradł już nawet moje myśli, nie wiedząc o tym.
Bo czym ja jestem?
Czym się staje mój głos, moje drżenie w środku, nieśmiałość zupełna, której nigdy nie chcę pokazywac, ale jest, mimo wszystko, gdy skronie czerwienieją w zawrotnym tempie, wstydzę się ludzi tak bardzo doskonalszych ode mnie.
Podziwiam, zachwycam.
Ale ciągle uciekam.
Bo za mało, za słabo, nie ma mnie.
Nawet tam, przy stoliku, mówię, łapię chwile i nagle dociera do mnie świadomość, że kim ja jestem, że nie przekażesz słowami tego, co czujesz, że dlaczego i komu to mówisz.
Pytania przychodzą później, chwila trwa.
Ale przecież absolutnie nie żałuję tego, co robię.
Żałuję jedynie, że nie daję się poznać tak bardzo, że nie przekażę całości, choćbym chciała, zostanie mgnienie, urywek, i wszechobecne niezrozumienie.
Ale uważam tak chyba tylko przez te połamane relacje, które są za mną.
Przecież nie każdy nie rozumie intencji.
Po to jest czas, by poznawac się bardziej i oswajać.
A kiedyś pobiegniemy na łąkę i pobawimy w berka.
Póki co do spotkania z muzyką, czuciem, ludźmi, bariery międzyludzkie nie istnieją, wystarczy uwierzyć.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz