Powtarzam więc (wtórnie), iż w sztuce wszystko już zostało popełnione, a moja osobista kulturowa identyfikacja jest żadna, ponieważ nasza współczesna rzeczywistość nie kieruje się absolutnie żadną myślą ani wartością, a co za tym, w sposób zupełnie nieskomplikowany, idzie-nie odpowiada jej żadna definicja artystyczna. Nie ma caravaggionizmu albo realizmu albo koloryzmu albo akademickiego ujęcia tematu-jest wszystko razem. Od prehistorii po lata 60-te ubiegłego wieku. Sztuka wyczerpała się absolutnie, tak samo jak staruszek świat. Dopóki ograniczają nas zmysły, będziemy przeżywać kolejne końce zjawisk i systemów, o których przypuszczaliśmy przez całe tysiąclecia, iż są nieskończone.
Minione tygodnie w pewnym stopniu uczyniły mnie pesymistką, w pewnym zaś skrystalizowały moje poglądy. Nie ma komu i czemu służyć na tym świecie, porzucam zatem służbę ziemskim zwierzchnościom i celuję w świat przyszły. Zdecydowanie wolę skupić się na Jezusie i pracować wyłącznie na Jego chwałę, niż z każdym kolejnym sukcesem własnego ego topić się w bezsilności i ograniczeniach nie tylko własnego ciała, lecz także własnej tożsamości, kraju, środowiska, szeroko pojętej sztuki... O naiwny motłochu, zrozummy wreszcie, że dokądkolwiek mówić i myśleć będziemy człowiekiem, do tego miejsca każdy czyn i postawa będą niedoskonałe, powtarzalne i nietrwałe!
Z drugiej strony, mimo wielkiej idei, babram się ciągle jak dziecię we własnej emocjonalności. Przeżywam maleńki kryzys związany z ogromnym rozdarciem wnętrza: najwyraźniej jak tylko można definiuję, kim jestem i znakomicie odnajduję własną tożsamość w całej historii ludzkości, a w samym środku tej mojej identyfikacji ciągle rozglądam się dookoła i pytam bez sensu, czy aby decyzje, które podjęłam na wieczność nie są tylko dodatkiem czy urojeniem, co jest przecież absolutnym absurdem.
Zwyczajnie jestem i nie jestem. Wiem i nie wiem. Czuję i nie czuję.
Jak trzcina kołysana wiatrem. Albo po prostu jak człowiek.
Przewrotne jest życie i jego rozmaite duchy rzucające cień wątpliwości na każdą sekundę bytu.
Ale to, co najważniejsze, to uczyć się do samego końca. I nie ustawać w byciu ciągle lepszym i lepszym, żeby w ostatnim momencie nareszcie zrozumieć własną niedoskonałość.
Tymczasem znikam na miesiąc, a razem ze mną farby, tektury i robocze spodnie. Trzeba cokolwiek potrafić, ażeby móc się odezwać, a tym bardziej milczeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz