Żyć jest tak bardzo, najbardziej na świecie. Trzy wykrzykniki uśmiech. Mam takie cuda dookoła, takie cuda w sobie i na zewnątrz, że śmieję się ludziom w twarz. Śmieję się do luster, śmieję się do ludzi, którzy absurdalnie nieobcy, na wyciągnięcie ręki.
Mam w sobie niecierpliwość, która każe mi budzić się gwałtownie i biec. Do początku dnia, do jego kulminacji i końca. Każdy poranek pędzi ku nocy a każda noc nie może się doczekać świtu. Byle nie ustawać, byle się nie oglądać i w każdej chwili być gotowym na nowy początek.
I mam w sobie jeszcze pewność, natarczywą i wręcz odczuwalną, że będzie lepiej, coraz bardziej do góry, coraz dalej. Że świat, tak właśnie, świat, spadając w dół, jednocześnie pnie się do góry. Absurdalia.
W złotej kuli mieści się cały mój świat.
Maluję dźwięki błękitem szkarłatnym. Rosnę i maleję w sobie i poza sobą.
Corazbardziej.
Już wiem, co znaczyło to niepoprawne 'odpoczynkiem jest zmiana zajęcia'.
I o co chodziło z tym, że 'Boga należy bronić w sobie a nie na zewnątrz'.
Wyplatam światłem nową rzeczywistość. To wszystko tutaj, nieważne, nieważne, nieważne.
Nareszcie rodzę się razem z Bogiem z Betlejemu.
Moje ciało ucieka. Moja dusza woła.
Wszystko zaczyna się na nowo.
Wszystko na nowo trwa.
Każda sekunda budzi się i umiera tylko po to, by stanowić niepowtarzalność.
Oddycham.
Jestem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz