niedziela, 8 lutego 2009

post prawdziwy

niesamowitym wydaje się fakt
z ilu rzeczy można się uwolnić
i ile można w sobie połamać

płaczę drąc kartki na strzępy

wyrzucam wiersze dawnych przyjaciół
(z naciskiem na przyjaciół)

istota łez staje się niepojęta, ale pierwszy raz krzyczę do siebie
że właśnie to jest konieczne
tak bardzo myślałam, że wszystko mam w życiu pozamykane
dokończone
bez niedomówień
czasem wygodniej jest kłamać
otwarte rany posypują solą
znieczulenie na stole operacyjnym przestało działać
nawet nie staram się wymyślać ładnych słów
ryczę jak dziecko z rozbitym kolanem, żeby zaraz przestać
oby to już była ostatnia historia

dzielę rzeczy na te, które nie należą do mnie
te, które żyją teraz
i te, z którymi nie wiem, co zrobić

jak notatnik z pluszową okładką
czy kronika harcerska
bo wiem, że unicestwiam coś, co nigdy nie wstanie
to tak, jak pieśni, gdy nikt ich nie poda dalej zanim skończy mu się życie.


bardzo powoli.


słucham innej muzyki.
rysuję z inną uwagą.
myślę inaczej.
zmieniam pragnienia.
sposób myślenia.
rozmowy.
nie wiem, czy to forma obrony, czy efekt poszukiwań.
stoję na skraju dróg
i pierwszy raz w życiu nie uciekam
póki co, tylko stoję i patrzę.

najszczerzej mówiąc
czekam na cud.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

wyrzucanie rzeczy niczym katharsis. zakończenia namacalne by nowe zacząć. jakże znana jest mi ta forma oczyszczania (się). chyba wszystkim strzelcom przypisana. pozdrawiam vel trollo