boli mnie brzuch. czuję jeszcze smak wczorajszego rumianku przy najcieplejszej (poza tą jedyną) kobiecie na świecie, boskiej szamance, prawdziwej rudej czarownicy.
chciałabym kiedyś być czarownicą.
błogosławić z miotły ponad dachami, zupełnie tak jak teraz, tylko jeszcze bardziej otwarcie, jeszcze na oścież, w wolności idealnej.
bez strachu.
ściany drżały pod naporem dźwięku, który przecież my same, który przecież gdzieś ze środka eksplodował i wibrował w powietrzu jakby było tylko pajęczyną złożoną z różnokolorowych myśli.
Czechowicz fruwał nad dachami, bedziemy się kręzyli stukało gdzieś pod butami, dzień-noc wykluwała się cudem w magicznym kręgu dobrych słów w przeciągu modlitwy
kot śni się marzy i wspina na kolana, rudy arystokrata pozbawiony z nagła najdoskonalszej maski Wszechświata, otrząsa się z wyniosłości, zupełnie bezbronny po czterech latach uprzedzonej dumy.
Matka Boska święcie potakuje niedoszłemu samobójcy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
pozwolę sobie jako "wtajemniczona"...
czarownicą się rodzisz...
:)
owszem, zgadzam się, jednak uważam, że nie od początku wszystko jest takie oczywiste.
zresztą mam ochotę pobawić się w rozróżnienie pomiędzy czarownicą a wiedźmą, bo wiedźma jednak musi się trochę bardziej postarać...;)
he... nigdy tak na to nie patrzyłam ;)
Prześlij komentarz