sny mam bardzo wyraźne i bardzo głośne, tak bardzo, że aż dziwne, że nie budzą mnie jeszcze.
czuję jak cztery kilo na dwóch małych łapkach wbija mi się w okolice klatki piersiowej. niełatwo utrzymać całe ciało na innym ciele, choćby było wiele razy większe. dwie łapki przednie stoją wprawdzie na biurku, ale jest tu mało miejsca i...
to przecież nic strasznego, jak komuś spadnie lampka na głowę. co tam jakieś latające karteczki szydełka, cyrkle i igły rozsypane na poduszce. grunt, że udało nam się w porę zeskoczyć. że przeciągnęliśmy pazurem przez twarz naszego ówczesnego podestu nie ma najmniejszego znaczenia. i tak go nie obudziliśmy.
bo podest najzwyczajniej w świecie nie spał.
ocknął się ze snu już wcześniej jakby czując świetlisty ciepły poranek.
całkiem wyspany. wziął do ręki telefon. zamrugało niebieskie światełko obwieszczając godzinę. grubo przed czwartą.
nie, nie może być, szepnął człowiek odruchowo układając się wygodniej i zamykając oczy. ale sny były za głośne... wręcz wrzeszczały, rzucały się, umysł najwyraźniej pracował już na pełnych obrotach, przywołując po raz setny tę samą kurpiowską melodię, przygotowując się do mowy obronnej, tworząc komplikacje. nie! człowiek przewrócił się na drugi bok i próbował myśleć o tym, co zawsze rozmarza i rozkleja, tkając dywan dla cieplutkich mruczących snów. ale tym razem owo 'to' stało odwrócone tyłem, nie chciało się uśmiechnąć, przytulić, po prostu było takie, jakie jest zwykle, za dnia.
to było niepokojące.
człowiek usiadł na łóżku i zaczął myśleć.
czy mam pamiętać o czymś bardzo ważnym, zrobić to teraz? czy mam przygotować się do mówienia? czy stało się coś w odległej przestrzeni, czy ktoś, kto mieszka tutaj, w środku, też zerwał się ze snu? przecież niemożliwe, żeby tak w środku nocy, bez powodu budziła cię taka siła...
no tak, człowiek modlił się zeszłego wieczoru owszem, żeby obudzić się punktualnie i w stanie co najmniej użytkowym, ale miał na myśli 'punkt szóstą rano'!
dziwna to rzecz. kot siedział na dywanie i zrezygnował z dalszej podróży badawczej pod czujnym wzrokiem obcego, który na domiar złego uporał się z przywróceniem nieszczęsnej lampki do pionu, a tym bardziej-zapaleniem jej. światło rozproszyło przestrzeń.
na stole leżały jeszcze włosy. i książka.
człowiek wziął obie i tkając szydełkiem nowe istnienia zatopił się w lekturze. czary. czarownicy. magia i przenikanie światów. to było to. to było coś, co człowiek powinien przeczytać właśnie w tej chwili, skoro sen odmówił współpracy.
jednak w głowie, gdzieś w środku, za czołem ciągle kotłowała się podświadomość.
dlaczego?
dlaczego coś tak silnie wtargnęło w ducha, że zerwało ciało?
co jakiś czas pomrukując 'a kysz', tylko dla pewności, bo raczej nie czuł sił diabelskich wokół siebie, wchłaniał człowiek świat.
a półtorej godziny później dał za wygraną i z myślami, podążając w stronę kuchni na śniadanie własne i białego arystokraty.
to będzie dziwny dzień.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz