sobota, 11 października 2008

dzień roboczy

kot zasypia na moich nogach. odbijam się od ścian. zapanować nad drżeniem rąk, gdy one przecież nigdy, niełatwo. robię dready namiętnie i do oporu. prycham i jest mi źle.
zaraz się nafaszeruję jakimiś świństwami zdrowotnymi.
czas zatrzymał się i stoi w miejscu, tak jakoś wiecznie. nie potrafię przypomnieć sobie ostatniej soboty, to było tak dawno, tak bardzo dawno.
paraboliczna miała rację twierdząc, że dla mnie czas płynie inaczej, że mam swój własny.

dużo się dzieje. tutaj bywam rzadko. nie chcę straszyć mojego arystokraty szumem za głośnego wiatraczka. pojawiam się znikam wszędzie wszędzie jestem tak bardzo jak mnie nie ma.
jest niby bardziej normalnie, a jednak.
bardziej pod wieczór.
może tylko myśli mam wyjałowione tym paskudztwem, co się przyczepiło do lewej nogi.
może.
może minął już miesiąc i mija następny, zaraz listopad,. a nim się obejrzymy-grudzień.
tylko lato mija tak bardzo, bardzo wolno. jesień jest bezczelna.

trzeba zjeść śniadanie i dredować, póki się nie przypomni coś bardzo bardzo ważnego.

Brak komentarzy: