Niemożliwe, co się stało?
Uciec, uciec, uciec.
Poznałam ludzi. Poznałam spojrzenia. Poznałam wiedzę i sposób istnienia. Jednostek, ogółu. Byłam zafascynowana opowieściami znad szklanki (nienazbyt dobrego) wina.
Teraz pragnę wyjść z ciała, z uczuć, oszustw, zauroczeń.
Nauczyć się żyć od nowa.
Nie tutaj.
W sobie.
Nie chcę żyć tam, gdzie seks oznacza początek znajomości.
Nie chcę żyć tam, gdzie ciało jest jedynie opakowaniem kiepskiego produktu, który trzeba dobrze sprzedać za pomocą wyglądu.
Nie chcę żyć tam, gdzie uczuciem jest piękno lub brzydota ciała.
Nie chcę żyć tam, gdzie dorosłość odmierza się alkoholem i pigułkami.
Nie chcę żyć tam, gdzie człowiek ma wartość przez kłamstwa.
Widzisz, mogłam tam być. Mogłam być na ich miejscu, mogłam czuć to, co oni czują. Ale nie zostałam do końca, choć zabawa trwała przy akompaniamencie klezmerskich dźwięków. Mogłam tam być, ale wyszłam wcześniej.
Na spotkanie.
Na umówione spotkanie.
Z Bogiem.
I gdy tak siedziałam w samym kącie świątyni, gdy obok mnie ludzie zdenerwowani podchodzili do spowiedzi, gdy tak próbowałam skupić się na słowach mądrości, gdy próbowałam zrozumieć, że Pan obficie nas pożywi całkiem za darmo, zaczęły wstrząsać mną dreszcze. Moje ciało co chwila oblewał zimny pot, dusiłam się, wirowałam, myślałam, że może zemdleję, może umrę tutaj na miejscu, osunę się na ziemię, skonam na klęczkach, ściany tak bardzo wirowały, z wnętrza buchało gorąco, jakbym na środku pustyni cierpiała gwałtowne konwulsje, chciałam wyjść, uciec, wybiec z tego kościoła, chciałam wierzyć i nie wierzyć, modlić się i bezcześcić świętość, rano jeszcze postanowiłam iść z pielgrzymką, teraz już przypominałam sobie, że miałam tu być po raz ostatni, ze łaska wiary została mi odebrana... Boże, przecież wierzę w Ciebie, dlaczego nie potrafię Tobie uwierzyć?! I tak trwałam myśląc, że może cierpienie oczyszcza, że może ma znaczenie, jeśli ofiaruję je za coś...
A potem nie miałam autobusu.
Krok za krokiem próbowałam przekonać siebie, że Bóg jest, bo jest muzyka, że przecież tylko On mógł wymyślić coś takiego. Krok za krokiem coraz bardziej stawałam się niczym, coraz bardziej przechodnie bali się mnie, coraz bardziej robiło się źle, a może nijak. Na moście, tym tutaj, zanim dojdę do domu, na tym najgorszym moście nagle dźwięk zawiesił się w przestrzeni i zamarł, zamiast tego zadzwoniła Mama, a gdy schowałam telefon obok mnie bezszelestnie pojawił się cień. Cień miał kręcone włosy i wracał na rowerze do domu. Było przed jedenastą. Byłam bardzo zmęczona i bardzo spokojna. Gdyby cień się nie pojawił, kto wie, może w końcu poleciałabym w dół, zawsze na tym moście tak bardzo o tym marzę, choć całkiem bez sensu. Był cudem na ten wieczór. Cudem teatru, dobrym człowiekiem. Tak dobrym, że uwierzyłam.
Dziś... Dziś miało się coś wydarzyć. Mieliśmy się spotkać, a ja tak bardzo i tak bardzo zdenerwowana ułożyłam dredy najlepiej jak umiałam, tak bardzo zawieszona we wszystkim tam i potem, w słowach, myślach, spojrzeniach i złudnych nadziejach, a jednak płomienistych i wielkich, gdy on napisał, gdy ja zrozumiałam, gdy nagle po drodze, po ludziach przetoczyły się ogromne głazy, gdy wszystko pryskało i rozbijało o największą ambiwalencję Wszechświata, gdy pojęłam dwie skrajne istoty, po których balansuję, gdy przypomniały mi się Słowa, potem gesty, gdy wszystko zaczęło wirować pomiędzy spokojem a paniką, gdy nagle wszelkie marzenia i złudzenia prysły jak bańki mydlane, gdy tylko cisza mogła stać się ukojeniem, coś ze środka duszy zaczęło kiełkować, potem rosnąć, wspinać się, krzyczeć, przeraźliwe wrzeszczeć i wierzgać...
...JA NIE CHCĘ TAK ŻYĆ!!!
Kurtyna opadła.
Czy tylko tyle miałam zrozumieć?
Czy tylko po to, ściśnięte gardło nie pozwala mi nawet na myśl...?
Czy to był ten ostatni krok przed Katharsis?
Za godzinę odjeżdża autobus, w którym ja z plecakiem może nazbyt lekkim znajdę się i ucieknę. Zacznę marzyć o tym, co najbardziej niemożliwe i wiedzieć, że spełni się, co będzie całkiem oczywiste.
Zacznę budzić się o szóstej rano i medytować. Kręcić poikami i doskonalić ruch. Czytać Pismo i wiedzieć, że ten czas właśnie nadszedł.
Widzisz, nigdy nie wolno Ci wierzyć, że niewiara jest oczywista i bez sensu. Czasem musisz poznać o wiele za dużo, by zrozumieć. Płacz i oczyszczaj serce.
Żałuj, wybacz, przyznaj się, idź.
Czasu jest mało.
Czasu nie ma.
2 komentarze:
Świat schodzi na psy, wszędzie tylko seks i seks i wiesz co, podoba mi się to twoje wołanie o lepszy świat , pozdrawiam ciepło i serdecznie ...
to patrzenie to prawie jak z perspektywy snu
Prześlij komentarz