dwudziesta druga jedenaście
dwudziesta druga równo na pół
bo spojrzałam na zegarek myśląc o pomiędzy.
znajdujemy się tu właśnie.
pomiędzy powrotem a pożegnaniem, przyjazdem i odjazdem, utopią i realnością
do bólu aż czasem.
wróciły do mnie sny.
abstrakcje.
ludzie, których nigdy nie było, a którzy nagle okazują się
na wyciągnięcie snu.
kolory widzę
czuję
trochę bardziej na
wskroś.
Czasem budzę się z tak wielkim ciepłem tu, w środku, jakby to wszystko zdarzyło się naprawdę, jakby poranek był tylko i aż kontynuacją snu, wielkiego wiru wyobraźni.
Ale, zostawmy sny. Przecież wieczne. Wietrzne.
Jest w nas dużo spokoju. Oczywiście nie dla nas pobudki o szóstej i medytacje, nie dla nas wszelkie planowanie. My żyjemy ot, po prostu, a dzień za dniem toczy się tak nisko, tak blisko, ciągiem, falą. Płyniemy na życiu, myśl zamienia się w zdanie, zdanie kończymy na czynie, ciągle dzieje się coś, a jednak trwamy w niezachwianym poczuciu idealnej harmonii.
Wszechświat słucha i posyła nam na głowy spadające gwiazdy.
Serce nie woła, nie krzyczy.
dwudziesta druga dwadzieścia dwie.
mój mały rytuał codziennego spojrzenia na parę. obłoki. Mama śmieje się ze mnie. a ja co godzina pokazuję jej zegarek, tak Mamo, teraz jest siedemnasta siedemnaście, o patrz, osiemnasta osiemnaście, a za sześćdziesiąt minut znowu spojrzę, zobaczysz, to silniejsze ode mnie.
Muszę kupić sobie pióro.
Zacząć chodzić na obcasach. Uczyć się chodzić.
I zacząć żyć od początku.
Wybrać strój na Mszę za ciotkę i wujka.
Przytulić świat.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
a ja muszę spakować walizkę bo jeszcze (nie)pełna
jestem pod wrażeniem
przytulania świata
ja od jutra
i jeszcze pod wrażeniem poszukiwań po samych literach
w dodatku po dwóch
bw
Prześlij komentarz