poniedziałek, 19 maja 2008

wszystko zależy od Ciebie

Dziesiąta rano.
Zdążyłam obudzić się, zjeść śniadanie, ubrać, wsiąść do autobusu, wysiąść, pokuśtykać do szkoły (boli, boli niezmiennie), rozerwać po drodze torbę, spóźnić się na polski, dostać jedynkę za niezrozumienie treści zadania domowego, zamrozić atmosferę (choć to nie moje zdanie), wyjść, rozpłakać się i pokuśtykać do domu.

Boję się kolejnego ataku. Nie może wrócić, nie ma prawa. Co nie zmienia faktu, że jest szaro, zimno, a łzy same cisną się do oczu. Z obserwacji wynika, że moja obecność na języku polskim równa jest nieobecności na wszystkich kolejnych lekcjach, a nieobecność na tymże przedmiocie gwarantuje cały dzień w szkole. Wnioski nasuwają się same.

Szalenie trudno mi go nie oskarżać. '..i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy..' od pewnego czasu silnie muszę prosić o łaskę przebaczenia, ale szanowny pan profesor jeszcze silniej się broni. Myślałam, że zrozumiał moje wyraźne spóźnienia i nieobecności. Myliłam się. Szanowny pan profesor nie jest w wstanie zrozumieć absolutnie nic.
Nie mam siły na złość. Na durne komentarze i zbędne pytania, widocznie uznał, że mam za mało ocen, a luki między celującymi należy wypełnić właściwie. On ma swoją moralność, ja swoją.
Ja mam życie przed sobą, a on najwyraźniej tapla się we własnym nieszczęściu.
Wystarczy?
Chcieć dobrze, to nie wystarcza.
Chcieć źle, to budzi respekt.

Lej na to wszystko. Ze szkoły cię nie wywalą. Tak?
Są ważniejsze rzeczy. Jest człowieczeństwo. Są ludzie. Nie wiem czym jest jutro i czy w ogóle nastanie.

Minęły dopiero trzy godziny dnia, a już jest zły. Czy to można tak?
6 dni zabrało mi kilogram, tyle na pocieszenie dość marne.
Wszystko jest po coś. Uczymy się siebie. Wiem kolejną nową rzecz poza tym, że nie umiem pocieszać. Nie umiem też być pocieszana i nie wolno mnie uspokajać.
To dobrze, w przyszłości będę wiedzieć, kiedy potrzeba być samej.

Co ja zrobię z tym życiem?
Totalny brak pomysłów, myśli, wiary we wszystko. Muzyka z 'Amelii' płynie swobodnie jako względny substytut.
Chciałabym zrobić cokolwiek. Żyć, żyć.
Ale jak? Gdzie, kiedy?
Na niczym już nie zależy. Na niczym? Nie, nie, przecież zależy. Nie zależy tylko na tym, co było niby najważniejsze. Ale może dobrze tak. Lepiej wcześniej wiedzieć, że świat jest brudny, niż rozczarowywać się na najszerszej drodze. Lepiej czuć wcześniej, na czym to wszystko polega i inwestować w drugi świat. Gdzie jest sprawiedliwość.
I w sumie to jedyny sens tego wszystkiego, tej gonitwy, czarnej dziury. Że mimo tego, że obok nie ma nikogo, kto by docenił i zrozumiał właściwie, że to będzie policzone. Zresztą, każdemu z nas. Że będzie się liczyć, że jednak, że mimo wszystko, że się ufało i szło i nie krzyczało.

Miałabym mu się przyznać do czegokolwiek? Nie pociągnie mnie na dno, niech mi wmawia, że się zepsułam, i że wszystko idzie w dół, niech mówi ile chce, niech przelewa na mnie swoje frustracje, ja będę CZŁOWIEKIEM. I nigdy, nigdy nie będę poniżać ludzi w ten sposób. Nigdy nie będę sądzić bez wyjaśnienia i zrozumienia.
Uczymy się przecież na błędach. Goimy własne rany, świadomie blokując tok przyczynowo-skutkowy. Owszem, nie da się całkiem. Jestem w domu i czuję się jak zgnieciona zabazgrana kartka papieru. Ale wiem, czego nie będę.
I jestem silniejsza. Ona już nie wróci, nie ma prawa, jestem silniejsza od niej, jestem silniejsza od siebie. I jestem świadoma swojej wartości.
Egocentrycznie, Egocentralnie, Egoistycznie, Egoistotycznie.
I oto chodzi.
Nikt za mnie życia nie przeżyje i nikt mojego krzyża sobie nie weźmie.

(Gdzieś na samym dnie, pod warstwą zaschniętych liści cichutko i miarowo oddycha sobie nadzieja. Pogrążona w błogim śnie, maluje na ścianach obrazy, biega po łące i bierze zawsze to, co dostaje. Może miną godziny, zanim się obudzi. Ale z pewnością będą musiały przeminąć wieki, zanim umrze.)

Brak komentarzy: