sobota, 17 maja 2008

Nie podpisuj, bo zepsujesz.

Siedzę sobie na podłodze. Obok mnie siedzą sobie rodzynki. W tle przewija się już chyba czwarta płyta, tym razem 'Koledzy' wpadli,
Dlaczego nie siedzę sobie na krześle i zadzierać wysoko muszę głowę, żeby w ogóle zobaczyć, co piszę? Bo krzesło jest zajęte. Krzesło jest zajęte przez płytę pilśniową bawiącą się w paletę i w istocie będącą najfajniejszą paletą, jakiej dotychczas zdarzyło mi się używać.
W moje nogi wnikają kilogramy Fastum żelu. Wątpię w jego zbawienną moc. Po wczorajszym koncercie mój chód i zgrabność ogólna prezentuje się nie inaczej jak pinokio na szczudłach. I wyję i wykrzywiam się od rana i utykam chodząc. Najzabawniejsze, że na dwie nogi. Efekt cudowny.
Ale wróćmy do palety. Paleta leży sobie spokojnie, krzesło pod paletą pewnie też już całe uwalone farbą, obok palety na bębnie przykrytym reklamówką stoi puszka po ananasach z wodą mętno-burą, w puszce pędzle, dwa nowe najcudowniejsze pędzle na świecie. 44 złote kosztowały te dwa pędzle fundusze rodzinne. Cóż, talent kosztuje. Heh, no tak, przecież nie wiesz. Tylko my wiemy, że 'to nie pędzle tylko talent i vice versa, ona nie ma talentu, a pędzle'. Zastanawiam się poważnie nad napisaniem im jakiegoś poematu. pięć-sześć godzin rooty względnie systematycznej za mną i dwie martwe. Druga właśnie schnie. A ja korzystając z tej cudownej chwili usprawiedliwionej niemocy twórczej siedzę i piszę do Ciebie...no przecież do Ciebie też, i pożeram rodzynki. Kij, że tuczące. Należy mi się. Zresztą już czwarty dzień odchudzania za mną. Jest coraz lepiej. W tym oczywiście, w czym lepiej ma być, bo zawsze znajdzie się jakiś powód do narzekań.
Jeśli przy takim tempie pracy uda mi się zrobić w ciągu dwóch tygodni (znaczy do końca maja, nie bardzo pamiętam, który dzisiaj) jeszcze trzydzieści prac to uwierzę w istnienie Latającego Potwora Spaghetti. Zresztą już mogę Ci powiedzieć, że nic z tego, bo mam tylko dziesięć kartonów. Czyli osiem do zapełnienia. Czerwona akryla(również dziś zakupiona, razem z żółtą) zasycha powoli na palecie, ja poza rękami mam jeszcze spodnie w białe plamki, na sztaludze stoi martwa z koszulą nocną w roli głównej, chyba zrobiło się lato.
Pan zajmujący się prenumeratą '2+3D' jest tak bardzo miły, że zaledwie dwoma mailami spowodował u mnie epidemię dobrego humoru, i jeśli wszystko pójdzie dobrze, nie minie mi dziś. Obiecał mi nawet ponowną przesyłkę 26 nru, obiecał!

Zastanawiam się nad Wyższym Planem co do mnie. Dziwne zbiegi okoliczności, których ni w ząb nie rozumiem trochę zmuszają do myślenia, a że nic wymyślić się nie da w ich sprawie, pozostaje czekać. I wierzyć, wierzyć. Możliwe, że stanie się coś całkiem wielkiego i niespodziewanego. Czy będzie zuchwałe, gdy powiem-jak zawsze?
Chciałam pójsć na przesłuchanie do Fundacji Muzyki Kresów. Wspaniała rzecz, w której jestem obłędnie zakochana od trzech chyba lat. Jednakże słowo 'pójść' po chwili namysłu wydało się tak absurdalne, że postanowiłam zainwestować odrobinę w poczucie odpowiedzialności i zmobilizować się. Do przeglądów. Do egzaminów.
Zaraz... A jeśli na malarstwie nie skończą i zechcą przeglądu z reklamy, podstaw, fotografii..?!
No przecież na pewno. I z czym tam pójdziemy?
Żeby było miło idziemy po kolei. Najpierw rysunek, potem flet, potem bierzmowanie, a na końcu fortepian. Po fortepianie w szkole już nie zamierzam się pojawiać. Poniedziałek wypada więc 16 czerwca. Poniedziałek... To też dobry dzień. Każdy dzień dobry jest.


Co, przynudzam już? Ech, ale dawno nie pisałam, wybacz. Poza tym martwa z pewnością już wyschła i trzeba się będzie zająć następną. Jak myślisz, też farbą? W sumie wszystko ładnie leży, a moja miłość pędzlowa odwzajemniona sprzyja. Pozbyliśmy się dziś szczerze mówiąc stu trzech złotych. Sztuka kosztuje. Cholernie kosztuje. Bo to nawet nie połowa tego, czego potrzeba w ogóle. Ale niezbędne minimum. Już można działać. Już się chce.

I co jeszcze? Fujarka. Piszczałka ukraińska o nazwie nieznanej, wszystko odżyło, czasem się marzenia spycha tak na dno na dno aż nagle bum i wszystkie eksplodują. No i chodzi a mną ten flecik, może być i irlandzkie i japońskie, tylko dźwięk! Znajdź mi taki dźwięk! Mania dźwięku znów się odzywa. Po bębnie bardzo ambitnie celowała w saksofon, potem w klarnet, ale wiadomo, fundusze. (A pamiętasz, bęben za stypendium kupiłam, calutkie poszło!) Ale teraz znów... Może będę próbować zrobić coś na wzór, coś swojego, jak już didgeridoo drążyć będę w wakacje, ale dźwięk, dźwięk, dźwięk...!
Wymieniłam w gitarze trzy struny. Miałam namalować coś szklanego na gitarę, aj, luki w pamięci.

O, kubuś. Wiesz, czym jest kubuś? Kubuś to mój nowy przyjaciel. I najlepsza alternatywa na wiecznie łamiące się osiem be. Tylko Czesi zawsze na odwrót, wycofali normalną numerację grafitów i bawią się w numerki niezrozumiałe. Niech im będzie, jak muszą. Przynajmniej trochę z tym zabawy było w sklepia na Kołątaja. Kubuś pójdzie ze mną na egzamin. I węgiel i sepia i dwa ołówki.

Tak tak, wiem, że osiągam już długości książkowe. Ale się nie chce wstawać i nogi na chwilę dały spokój i Ania Jopek śpiewa tak ładnie i lato wpada przez okno.
Och, Ty, wiem, że też masz coś innego do roboty. Niech będzie. Kończę. Dobrze, że jesteś. Niesamowicie dobrze.

Brak komentarzy: