środa, 26 września 2007

Między piekłem a obłędem.

Mam dziwne wrażenie, że momentalnie ocieram się o piekło.

Wczoraj. Rodzina. Jestem obok. Mówię, nikt nie słucha. Zaczynają własną rozmowę na moich słowach. Przerywam. Zaczynam znów. Wychodzę. Jestem poza.
Tata popada w depresję, własna osobowość go przerasta, Widzę. Siedzi w kuchni, upija się samotnie. Mijam go wzrokiem. W pokoju Brat i Mama oglądają film. Dla mnie tak przygnębiający, że nie potrafię wysiedzieć.
Mój własny pokój. Świeci się lampka. Obok mnie lustro. Na biurku zeszyt, z nieskończoną notatką o książce, przerwaną równo w połowie.
Na oczy cisną się słowa, wspomnienia, myśli.
Nieskończone pytanie.
Po co ja do niego napisałam?
Dlaczego nie mogłam się powstrzymać. Pojść dalej, ominąć. Po co otworzyłam te wiersze, po co przywoływałam tamte noce, gdy jego głos prznikał mnie bardziej niż księżyc. Po co przypominałam sobie zdanie, które w sercu wyryte, zostańmy tu bez obaw, całkiem niezauważeni, całkiem nienormalni. Po co obrazy, zdjęcia znów.
Przecież nigdy go nie było, on nie istnieje... Cały wieczór przepytany. Odrealniony. Blisko piekła, a może tylko w szaleństwie.
Czy czułam kiedykolwiek coś tak intensywnego... Nie byłam wczoraj w swoim ciele, usiadłam obok i z goryczą szydziłam ze śmiesznej brutalności świata. Kpina. I pisałam, że nienawidzę pieniędzy. A nienawiść mnie przerasta. Jak można...
Ale czy kłócili się kiedykolwiek o coś innego?
Czy nie mam największych wyrzutów właśnie z tego powodu?
Domagali się prawdy, prawda rani, zwłaszcza gdy nie umiem jej powiedzieć, bo mnie nie ma.
Wściekłość, na siebie. A może tylko rozpacz.
Po co ja do niego napisałam?

Dziś kontynuacja szarości. Drogi panie profesorze, chcę pana tylko poinformować, że nie napiszę absolutnie żadnej recenzji 'Katynia'. Nie czuję się na siłach. Fizycznie, psychicznie, intelektualnie.

Po co ja... Przebija się myśl, rodzi nowe spojrzenie, nic nie jest przypadkowe.
Zapukałaś. Czas się pożegnać. Zapomnieć ostatecznie. O tym, czego nie było. O człowieku, który nie istnieje. A jest idealny. O miłości, której nigdy się nie spotkało.

Życie mnie przerasta. Ale tylko na chwilę.
Marzenia nabierają ogromnej wyrazistości, gdy gubi się sens.
Gdy zaciska się pięści i powieki i krzyczy, że się będzie grać, choćby nie wiem co.
Że choćby nie wiem co, będzie się czekać na niego.
Bo skoro ty jesteś, to on tym bardziej. Jesteś dowodem na jego istnienie. Znajdzie cię.

Możdżer uspokaja leniwie. Jedna wiadomość. Żegnaj ty, który nie istniejesz.
Witajcie nowe sny.
Każdy koniec pociąga za sobą początek.
Zmiany.

Brak komentarzy: