jest jakaś cudowność w skurwieniu
jest jakiś skrawek nieba w porażce
jakaś nadzieja, że wszystko się jeszcze wyrówna
jak cień tęsknoty w bliskości i lodowaty dreszcz przy plus trzydzieści
spadam w dół ile twarzy dokoła
prawie nie trzeźwieję płaczę
puchnie mi głowa śnię koszmary
wierzę, że jestem motylem
przez wskroś do sedna sobą
tyle we mnie cieni
i świtów
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz