wtorek, 22 września 2009

Kawałkiem wymiętego mięsa.

Ogarnia mnie jakiś labirynt, ni to słów, ludzi, obrazów, burzy mi się to wszystko, drabina do nieba, burzy mi się, stawia od nowa, jakby coś, jakby właśnie cokolwiek, jakby stało się coś nieogarniętego, wyrasta ze mnie drzewo!

Jest drzewo jest liść.

jak jesienią się
się
opada jak liść się liść
zmieniają kolory a mnie w środku jakby ubyło, jakby nagle trzask, balonik pękł, rodzi się nowy człowiek
ale długo
długo
ten poród za długo już trwa już się męczę się męczy ja męczę we własnym sosie oczekiwania.
oczekiwań.
odszczekiwań.
udawania,że się jest całkiem naturalnie, gdy się tylko udaje, że się potrafi zakryć to przerażające
puste miejsce w środku.

pustostan, który każe odkryć, że tak naprawdę
nie wiem
nie mam pojęcia
nic a nic
kim jestem
kim będę
kim chcę być
i co jest (do cholery) najważniejsze.


Przypatruję się temu łagodnie. Może tylko piję więcej kawy. Więcej kawy, już bez mleka, bardzo, bardzo słodkiej. Może tylko palę trochę więcej, czasem z innych powodów. Może trochę mniej rozumiem, ale to naturalne.

A jak tylko narodzę się na nowo. Udam, że wahanie wcale nie istniało. Że pępowina, to tak naprawdę niepotrzebny kawałek organizmu. I że pierwszy krzyk nie ma żadnego związku z bólem.

Brak komentarzy: