dwie tabletki.
rano
wieczór
żółta niebieska.
wszystko traci smak.
próbuję zjeść, choćby obiad.
czuję się jak anorektyczka w pod okiem wykwalifikowanego psychiatry.
każdy kolejny ruch
nabicie
czegokolwiek
na widelec
staje się nieznośnym wysiłkiem.
kroję wszystko na małe kawałki.
i połykam, byle szybciej, byle już się nie męczyć.
a świat woła 'schudnij!'
zaraz, drodzy państwo.
jak ja mam schudnąć, gdy nie czuję potrzeby jedzenia? jak mam się opierać wilczemu wieczornemu głodowi, gdy nie jestem w stanie nawet patrzeć na lodówkę?
świat mimowolnie mnie wyklucza. zabawne.
troszkę paranoi dookoła. ale absolutnie nic nie jest źle. proszę się nie martwić. to, czy się uzależniam od prochów czy nie, to kwestia wyższej rangi, na której temat ani ja, ani Ty nie możemy powiedzieć nic.
staram się przybić, zasmucić, troszkę na siłę.
nie potrafię tak ciągle w uśmiechu.
ja, proszę Państwa, jestem przecież człowiekiem skrajnym.
konam ze śmiechu albo z rozpaczy.
czuję absolut albo pustkę.
zajmuję się wszystkim albo niczym.
nie ma nic więcej, następnego 'albo', 'lub', 'czy'.
bo nie potrafię poruszać się we mgle
jak teraz.
może po prostu dzieje się za wszystko.
jak zawsze.
nikt nie obiecał, że będziemy się śmiać całe życie.
nikt nie powiedział, że obietnice składane na ziemi będą miały jakiekolwiek znaczenie.
najważniejsze, że mamy w sobie spokój.
spokój, za którym każdy tak bardzo tęskni.
spokój, którego każdy tak potrzebuje.
spokój, który pomoże nam przejść przez kolejne piekło.
najgorsze i tak już za nami.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz