cześć, Boże.
słuchaj, mam taki mały problem.
bo wiesz, ja przecież jestem szczęśliwa.
wybaczyłam wszystkim, jak kazałeś, 'przebacz nam nasze winy, jako i my...'
jest mi z tym lekko, staram się nie wracać do przeszłości, płynąć, każdy przecież zmienia się w tu i teraz, dlaczego więc nowy człowiek miałby nie mieć czystego konta na starcie, ja to rozumiem, ja o to pretensji nie mam.
ja jestem z ludźmi, nie przywiązuję się do tego, co mam, Ty mi czasem przypominasz, na czym polega to wszystko, czasem pozwalasz mi najlepiej zrozumieć te wszystkie 'idź, i rozdaj wszystko co masz', te wszystkie 'błogosławieni, którzy się smucą', te wszystkie 'gdyby twoja wiara była jak ziarno gorczycy', tak, jak wiem, że jesteś, to nazbyt oczywiste, wprawdzie nie mogę w ten sposób rzucić wszystkiego w cholerę, powiedzieć 'nie widzę, nie czuję, nie wierzę', ale cóż, to dla mnie w sumie lepiej, z tego to się nawet cieszę.
(11:11)
czasem jesteś blisko, czasem daleko, czasem jesteś ojcem, czasem mistrzem, czasem kumplem, ale na tym to wszystko polega przecież.
od Ciebie zależy wszystko na ziemi, są nas miliony, miliardy i nieskończoności, a Ty wiesz o każdym i od Ciebie zależy każde. to akurat jest dość w swej istocie niepojęte, jednak w porządku, taki już jesteś, taka Twoja natura, już udało mi się uwierzyć, że jak tysiąc ludzi w tym samym czasie skupia się na sobie i na Tobie wyłącznie, to jesteś dla każdego tak samo indywidualny. niech będzie.
w porządku, Boże, tylko mam jeden problem.
jakoś nie mogę Ci wybaczyć.
przecież widzisz jak się staram, przecież wiesz, ile już podejść zrobiłam.
no i już niby dobrze, już niby wszystko tak, jak powinno być, już wstaję i coraz wyżej, wyżej, i nagle bum trach, znowu TAM upadłam, znowu to samo dno.
no jak to tak.
słuchaj, uwierzyłam jak nigdy. uwierzyłam przez trzysta kilometrów, że Ty i tylko Ty. przecież wiesz, o co Cię prosiłam. jedyna rzecz, którą chciałam tak od siebie, żebyś zatroszczył się tylko o jedno. żeby ten rok był dobry. żeby następne dwanaście miesięcy były DOBRE.
przepraszam Cię Boże, ale nie potrafię. nie potrafię uwierzyć, że piekło, które mi dałeś było akurat w tym momencie właściwe. nie potrafię uwierzyć, że chciałeś dobrze.
nie potrafię.. nie potrafię nawet nie płakać, gdy o tym myślę. nie potrafię się uwolnić i przestać Cię obwiniać.
Heej, Boże, słyszysz mnie? jest tam ktoś? proszę mi otworzyć, ktoś mi coś obiecał i tego nie dotrzymał, co mam z tym zrobić?
Pukałem, pukałem, i nikt mi nie otworzył.
Pukałem od wewnątrz.
Bóg się tylko śmieje.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz