czwartek, 17 kwietnia 2008

Jej zwycięstwo.

Stoję przed lustrem i mówię do siebie. Cicho, jakby wiatru nie było, jakby nie zagłuszał.

Sztuka zabrała mi wszystko... więc chyba... jestem artystą?

I myślę sobie, jak pięknie brzmiałaby etiuda w oparciu o tę kwestię, jak chciałabym to zagrać.

Bo jak będzie wyglądało moje życie za pięć lat?
Będę przed lustrem mówić, że miałam przyjaciół, których przegapiłam.
Że miałam rodzinę, którą odstawiłam.
Że miałam wszystko, pogubiłam.
Że miałam wiarę, zjadłam.
A mam nie-życie, nie-śmierć, nie-istnienie w sztuce, która zabrała wszystko już.

I dała siebie, dała iskrę nieskończoności i niedoskonałości.
Bo niczym jestem. Nikim. Żadnym.
Paproszkiem na chodniku, ziarenkiem piasku, pyłkiem Wszechświata.
I żadne ale jestem.
Nie ma mnie.
Można wcisnąć się w kąt i pożerać niewypowiedzianą złością.

Skrajności mnie wygryzają.
I jakie by nie było, i tak będzie bez sensu. Życie. I tak będzie za małe, za biedne, za ograniczone, za ubogie.
Bo nic, nic nie ma wartości.
Poza drugim człowiekiem.
A na ludzi mnie nie stać.
Na samodzielność mnie nie stać.
Na wyrwanie z systemu mnie nie stać.
Na pracę od do mnie nie stać.
Na poświecenie się doszczętne mnie nie stać.
Na odnalezienie siebie pod całym systemowym śmietniskiem mnie nie stać.

Nie mogę chronicznie:
wyspać się
dojść do porozumienia z 1) sobą, 2)wszechświatem
zrozumieć niezrozumiałego
zdjąć maski codzienności
przestać kłamać
odnaleźć konkretnego powołania
zaakceptować samotności
pozbyć się kompleksów (których nie mam)
żyć w zgodzie z sobą i naturą najlepiej
wyobrazić sobie jutra, pojutrze, za pięć lat
chodzić z zegarkiem


Wyszłam z siebie, trzasnęłam drzwiami, wpadłam w połamanie. A żyć jak chcę nie potrafię, bowiem ciągle głos w głowie krzyczy, że to tylko ucieczka.
Niby od czego mam uciekać?
Od bezsensu każdego jutra?
Od żadnej przyszłości?
Może po prostu dostosować się do natury i wrócić do korzeni... To dałoby spokój, harmonię, działanie, myśli.
Ale mass-rzeczywistość mówi, że to jest nic, że to nie ma znaczenia, że ja nie mam znaczenia.

I jedynym sensem w tym całym szaleństwie jest drugi człowiek. Dla którego tylko warto żyć, z którym działać, przy którym trwać i spełniać się. Bo nie ma zbawienia bez drugiego człowieka.
Nie mogę się powstrzymać od dodania- Fajnie.

Nie ma drogi. Można tylko iść.

Brak komentarzy: