Jak pięknych słów by nie używać, od tygodnia wyłącznie leżę do góry brzuchem i nie robię zupełnie nic. Jest cudownie. Mijają godziny, przesypiam poranki, nocami myślę i próbuję tworzyć cokolwiek, wypadają mi myśli, serce związuję sznurkiem, obserwuję ciemności i przenikanie światła. Wpadam na ludzi, ale wolę samotnie niż sztucznie,więc wpadam prawdziwie.
Nuda już lata temu poszła w kąt i bardzo mi to odpowiada. Jest wszystko i jest nic, nudy nie ma nigdy.
Żadnej nauki, żadnych projektów, żadnych ćwiczeń. I ciichutko, nie przypominaj sobie, bo będzie źle. Jak zawsze na ostatnią chwilę. Ale teraz jest dobrze, i warto tak właśnie.
W środku głównie ciepło. Muzyka otula a lato się marzy.
Palce podziurawione malutkim szydełkiem i mnóstwo potencjału na rzeczy niewykonalnych normalnie. W poniedziałek ścinamy wiśnie, w wakacje zacznę drążyć. Didgeridoo, a jakże. Robienie dreadów dołączam do listy rzeczy kochanych, a drobnych i czekam.
Teraz nareszcie można zacząć coś robić. Teraz się odreagowało i odespało, organizm wraca do normy. Ochota na życie wróciła, ale to życie sensowne, jeszcze nieobowiązkowe. Teraz bym chętnie siadła nad Pawłem i skleciła słowa do piosenki. Teraz bym szukała jazzu i bluesa, nawet głosem, i teorię improwizacji połykała. I zszywała torbę albo patchwork. I uczyła na drutach czy szydełku, bo przypadków nie ma. Wszystko bym mogła i dalej i jeszcze raz i od nowa.
Tylko co po tym, jak dwa dni mi zostały i następne siedem zupełnie bez sensu w plecy.
21:21
Na rzeczy kochane zawsze czas przyjdzie, albo się wyrwie, ale świadomość sama. Że trzeba przysiąść i przynajmniej to, co niezbędne pozamykać. Hiperek śnieżynki i słonia.
Boję się słonia tykać, bo laserunek piękny i wyszedł jak nic. Ale trzeba.
Jeszcze trzy noce. Potem poranki zaczną istnieć szkolnie.
I wrócę z Genewy, ha.
Trzeba mi było cudu, żeby odnaleźć proste szczęście oczekiwane tak długo. Teraz dosypuję do ognia tylko. Trzeba było cudu, bo wtedy cuda były na porządku dziennym. A teraz cóż, rzeczywistość. Ale przypomniał się Najbliższy w momencie idealnym. Nowa siła. Zupełnie nowa. Nigdy nie zawiódł w takich momentach. Najbardziej osobisty cud. Jak każdy, gdy już się nie myśli, kto stoi obok, tylko patrzy w górę.
Dlaczego modlitwy wypowiedziane na głos, krzykniete wręcz w niebo mają siłę tak wielką?
Wiara, tylko wiara nas ratuje.
Czasem przedmiot nie jest zabobonem idiotycznym, czasem przedmiot przynosi wiarę, człowiek potrzebuje czegoś stałego i namacalnego, jak Niewierny, on też był ważny, on świadczył o Człowieku. Niezłomność zamyka sięw najdrobniejszym zwykle. Bo jak tu w Bogu, jak Niewidzialny i daleko, przecież można w drobiazgu od kogoś, kto mówi 'będzie dobrze'.
Może nieważne.
Lato się marzy i Francja wyraźniej.
Poza tym Fort, ale nieśmiało, nieśmiało. Tata mówi, że tylko trzy lata i mogę frunąć, gdzie chcę. Wspaniali moi Rodzice. Do zazdroszczenia.
A Francja i Taize wiary i pewności, takiej najzwyklejszej i codziennej dodają. I jest po co nagle. Trzeba chcieć, to najważniejsze we wszystkim. Wystarczy chcieć zrozumieć nawet język i pstryknąć palcami. Myślisz, że nie? Uwierz.
Udało mi się pewnego dnia uwierzyć tak, że zrozumiałam każde słowo.
A teraz tylko vouloir c'est pouvoir:)
Snuję się wieczornie. Długo, ale widać to czas na długo.
I nie zamierzam żałować.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz